poniedziałek, 15 października 2018

Woda! Woda! (6)


Kończymy dziś wizytę nad Kamieńczykiem.
Na sam koniec - sam początek wodospadu. :)


Przy wodospadzie stoi schronisko. Ładne, ale wszystko drogie. Łącznie z toaletą. ;)


A to już droga w dół.


Kiedyś zimą podłożyłam sobie reklamówkę pod tyłek i po prostu zjechałam całą trasę. :D :D :D
Kamieńczyk w dalszej części - z mostku przy rozdrożu: w lewo na czarny szlak, prosto do schroniska Pod Łabskim Szczytem szlakiem zielonym.


Las! Las! :)


Nad Kamieńczyk na pewno jeszcze wrócimy. Ale następnym razem - bez wody. ;)

16 komentarzy:

  1. tak, ja do Kamieńczyka też wrócę, ale ja spróbuję skręcić w kierunku Huty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, zobaczę na miejscu - używam takiej aplikacji mapy.cz to wiem gdzie jestem i jakie mam możliwości wyboru dróg- póki co się sprawdza :)

      Usuń
    2. To dobrze. Ja kiedyś na rozstaju czarny-czerwony-zielony właśnie przy Kamieńczyku spotkałam dwójkę młodych ludzi wpatrzonych w telefon. Nie uwierzyli ani mnie, ani ustawionym tam tabliczkom, poszli w całkiem przeciwna stronę. ;)

      Usuń
  2. Its mesmerizing place , no doubt it is expensive.i love the pictures.
    My New post | Instagram | Bloglovin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Relatively it's not expensive. People just tend to complain too much and they want everything for free. And they get angry when it's not.

      Usuń
  3. Taki niepozorny u tego źródła...
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie to nie jest źródło Kamieńczyka. To początek wodospadu. Strumyk zaczyna się wcześniej. :)

      Usuń
  4. Kamieńczyk.
    Taaak…
    Z miejscem tym wiąże się takie moje bardzo osobiste wspomnienie:
    Otóż, będąc małym chłopcem, za szczęśliwie minionego ustroju,
    znalazłem się tam z klasową wycieczką.
    (Nocowaliśmy, w tym właśnie schronisku, o którym wspominasz).
    Pokoje, jak pamiętam, były fajne, takie zacne: z drewnianymi powałami.
    I miało się już ku wieczorowi, gdy jeden z kolegów, postanowił umilić sobie pobyt, skacząc na łóżku.
    Wyżej…
    I wyżej…
    I wyżej…
    Aż w końcu huknął się mocno, czubkiem głowy, w drewnianą belkę.
    W efekcie zaczął zwijać się z bólu.
    Wtedy do pokoju wszedł jeden z kumpli, który nie widział całego zdarzenia.
    Spytał więc, co mu się stało?
    A wówczas, ów cierpiący kolega, zapragnął zademonstrować przybyłemu przebieg zdarzeń.
    I zrobił to z tak wielkim poświęceniem, że stanął ponownie na łóżku,
    zaczął skakać i…
    znowu walnął się głową w to samo miejsce…
    Zakończył więc sekwencję, literalnie, w tym samym punkcie.
    Niestety nie mieliśmy dla niego litości…
    Zamiast współczuć biedakowi, wszyscy skręcali się ze śmiechu.
    (Mali chłopcy tak mają…).
    Na pocieszenie dodam, że facet wyszedł na ludzi:
    ukończył politechnikę, ożenił się i ma dwoje dzieci.
    :-)

    OdpowiedzUsuń